Herb miasta to symbol, który ma budzić dumę. Ma być znakiem rozpoznawczym, powagą i podkreśleniem tradycji. W Wałbrzychu jest jednak inaczej – nad wejściem do jednego z budynków urzędu wisi herb, który wygląda, jakby przeszedł przez hutniczy piec albo miał zbyt długi kontakt z grillem. Zamiast majestatycznego dębu na czerwonym tle mamy przypaloną, wyblakłą wersję, która aż prosi się o pytanie: czy to nowy projekt wizerunkowy miasta? Taka spalona ziemia, na której wyrasta dąb?
Bo może to nie przypadek? Może przypalony herb symbolizuje wielkie pożary, które zapisały się w historii Wałbrzycha? Choćby katastrofalny ogień na składowisku Mo-Bruk, gaszony przez 40 godzin, albo pożary hal przemysłowych, które wielokrotnie stawiały strażaków na nogi. A może to nawiązanie do pożarów lasów w ostatnich latach? Symbolika byłaby mocna, niemal alegoryczna.
Prawda jest jednak banalna i mało efektowna: herb po prostu niszczeje. Zwyczajnie – lata mijają, słońce i deszcz robią swoje, a nikt nie zauważył (albo udaje, że nie zauważył), że symbol miasta wygląda jak kiepska reprodukcja z bazaru, wyciągnięta dodatkowo z płonącego strychu.
I w tym właśnie tkwi paradoks. Urzędnicy, którzy pod tym herbem wchodzą do pracy dzień w dzień, zdają się go nie dostrzegać. A przecież to właśnie on, dumnie zawieszony nad drzwiami frontowymi, wita interesantów, mieszkańców, gości. Podobno „najciemniej pod latarnią” – i właśnie tu, w sercu miasta, mamy przykład, jak łatwo przeoczyć rzecz ewidentną.
Herb Wałbrzycha, który powinien być oznaką tożsamości, stał się symbolem obojętności wobec detalu i braku szacunku dla miejskiej symboliki. A wizerunek, także ten dosłowny, składa się właśnie z detali i szacunku.
Póki co w Wałbrzychu herb nad wejściem do Urzędu Miasta przy ul. Kopernika 2 wygląda jak przypalona karkówka z grilla, która raczej nie smakuje i nie grzeszy smakiem ... tym estetycznym również.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Marek Szeles [email protected]