Zamknij

Czy dowódca Hitlera mieszkał w Wałbrzychu?

Marek SzelesMarek Szeles 08:30, 24.05.2025
Skomentuj

W powojennym zgiełku Dolnego Śląska, gdy na Ziemiach Odzyskanych każdy dzień przynosił nowe opowieści o losach przesiedleńców i o heroicznych, ale często trudnych do zweryfikowania wspomnieniach, pismo „Słowo Polskie” opublikowało 5 września 1947 roku rozmowę, która do dziś pobudza wyobraźnię. Antoni Hyczka, wałbrzyski mieszkaniec, twierdził, że w 1916 roku dowodził… samym Adolfem Hitlerem. Brak jednak jakichkolwiek dokumentów czy szczegółów – nie znamy nazwy jego pułku, numeru kompani ani miejsca, w którym ramię w ramię stali przyszły führer i rzekomy polski feldfebel. Bez potwierdzenia faktami, bez pytań, które mogłyby zweryfikować tę opowieść, relację Hyczki trzeba traktować z dużą dozą sceptycyzmu i… jako niezwykłą anegdotę prasy dolnośląskiej tamtych lat.

Za mikrofonem i maszyną do pisania stał wówczas Zbigniew Mosingiewicz – dziennikarz „Słowa Polskiego”, który przez lata skrupulatnie dokumentował życie odbudowującego się regionu. Jego reporterski zmysł prowadził go zarówno do urzędowych sal, jak i na wiejskie podwórka, gdzie zbierał historie prostych ludzi, w których raz po raz spotykał się z legendami graniczącymi z faktem. Choć Roland Barthes powiedział kiedyś, że „wszystkie historie są fałszywe, ale niektóre są prawdziwe”, to dla Mosingiewicza każdy przekaz – od zbadanej kroniki po przesłanie z pogranicza mitologii – zasługiwał na miejsce w kronice Dolnego Śląska.

„Słowo Polskie” z 5 września 1947 roku, numer 244

Zwierzchnik Hitlera mieszka w Wałbrzychu

.Największy zbrodniarz, jakiego zna ludzkość, Adolf  Hitler nie zawsze był historyczną postacią znaną całemu Światu. Byt czas, kiedy człowiek ten, na którego rozkaz ginęły później miliony niewinnych ludzi, był zwykłym szarym „Zugsfuebrerem“ i podlegał bezpośrednio Polakowi Antoniemu Hyczce, który mieszka obecnie w Wałbrzychu przy ul. Świdnickiej 18, pasie kozy, prowadzi małe gospodarstwo rolne i nie może przebaczyć sobie, że mógł uratować od śmierci miliony ludzi, gdyby miał trochę twardsza serce i nie ulitował się pewnego razu nad Hitlerem.

.- Było to już bardzo dawno — opowiada ob. Hyczka — zetknąłem się z Hitlerem w roku 1916 na froncie. Ponieważ miałam stopień feldfebla, przydzielono mi pluton, w którym „Zugsfuebrerem“ był Adolf Hitler.

- Jaki był stosunek żołnierzy do Hitlera?

- Właściwie go nie lubiano. Był bardzo apodyktyczny, nazywana go w plutonie „krzykaczem“ alba „parszywym malarzem“ . Ale trzeba przyznać, że umiał narzucać swoją wolę. Ja byłem feldfeblem, ale moim plutonem rządni Hitler.

-  Dlaczego pan na to pozwalał?

Hyczka się zakłopotał:

-  Widzi pan, lubię spokój…

-  Czy długo przebywał pan w tym pułku?

- Kilka miesięcy. Wzięto mnie do niewoli. Spędziłem w niej cztery lata i Hitlera więcej nie widziałem.

-  Czy ma pan jakieś ciekawe wspomnienia?

-  Jedno, tylko jedno, ale były w czasie okupacji chwile, gdy to wspomnienie spędzało mi sen z oczu.

-  Co to było takiego?

-  W tym okresie gdy byłem zwierzchnikiem Hitlera nikt nie przypuszczał, że będzie on kiedyś trząsł Niemcami. Dlatego też nie zwracałem na niego specjalnej  uwagi. Ot „Zugsfuehrer”, taki jak wielu innych, może tylko bardziej od innych wygadany. Ale kiedy wybuchła wojna jak żywe stanęło przede mną pewne wydarzenie.

Hitler miał szczęście

- Było to w roku 1916. Pewnej nocy polecono mi wysłać patrol złożony z kilku żołnierzy. W ich liczbie miał być i Hitler. Zmierzchało już i żołnierze wybierali się do wyjścia w teren, gdy stanął przede mną zugsfuehrer  poprosił, abym go dziś zastąpił w patrolu kim innym. Zapytałem dlaczego, a Hitler odpowiedział, że czuje się chory i prawdopodobnie ma gorączkę. Nie chciałem wysyłać człowieka chorego, więc poleciłem mu zostać i zameldować się natychmiast w izbie chorych.

Z patrolu, który wyszedł tej nocy nikt nie wrócił. Na nasze nieszczęście, Hitler miał szczęście…

Redaktor Zbigniew Mosingiewicz

Autorem wywiadu jest Zbigniew Mosingiewicz, dziennikarz „Słowa Polskiego” oraz „Trybuny Wałbrzyskiej” i „Tygodnika Wałbrzyskiego”, znany z reportaży dokumentujących życie na Ziemiach Odzyskanych w pierwszych latach po II wojnie światowej. Mosingiewicz z zaangażowaniem zbierał opowieści mieszkańców Dolnego Śląska – zarówno te zwyczajne, jak i te na granicy niewiary – i prezentował je swoim czytelnikom, starając się uchwycić wielobarwną rzeczywistość regionu, który dopiero budował swoje nowe tożsamości.

- W Wałbrzychu od początku był kierownikiem tutejszych oddziałów „Dziennika Zachodniego”, „Słowa Polskiego”, „Trybuny Dolnośląskiej”. W 1954 roku od 2 numeru „Trybuny Wałbrzyskiej” aż do końca jej istnienia pracował w tym największym wałbrzyskim tygodniku. Wraz z pisarzem Stanisławem Broszkiewiczem i aktorem Adamem Cyprianem przygotowywał tzw. „Mówioną gazetę” – program kabaretowy wystawiony na scenie GDK przy al. Wyzwolenia. Był też szefem rozgłośni wałbrzyskiego radia nadającego program przez tzw. kołchoźniki. Wszystko to na początku lat 50., kiedy miał największe kłopoty z publikowaniem swoich materiałów.

Szeroko też udzielał się w życiu towarzyskim Wałbrzycha. Był człowiekiem eleganckim, charakteryzującym się wysoką kulturą słowa i iście dyplomatycznymi manierami. Był też znakomitym szachistą.

Na łamach „TW” w latach osiemdziesiątych opublikował wiele ostrych, krytycznych materiałów, które wywołały poważne reperkusje na wszystkich szczeblach. W odcinkach zaczął też spisywać swoje wspomnienia prasowe, a także materiały do wałbrzyskiego pitawala. Był bowiem również rasowym sprawozdawcą prasowym.

Tak o Zbigniewie Mosingiewiczu pisał były redaktor naczelny „Trybuny Wałbrzyskiej” Marek Malinowski.

źródło: Słowo Polskie

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

me262schwalbeme262schwalbe

0 0

Świetny artykuł! Przypomniałem sobie też, że kilkakrotnie zagrałem w szachy z p. Mosingiewiczem jako może dziesięcioletni, najwyżej kilkunastoletni chłopak w Klubie Szachowym Górnik Wałbrzych mieszczącym się na zapleczu GDK prowadzonym przez ś.p. p. Józefa Rysia. Pan Mosingiewicz pojawiał się w Klubie sporadycznie zapewne z racji wielu obowiązków, ale świadczy toteż, że w szachy grał chętnie z różnymi szachistami. Historii opisanej w tym artykule nie słyszałem, choć może była opowiadana jak i inne z okresu wojennego bądź powojennego i często były zaciekle komentowane przez szachistów w ponurach latach komunistycznych. Z racji swojego młodocianego wieku ich nie rozumiałem i trudno mi to w jakikolwiek sposób komentować

11:46, 24.05.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

RolloRollo

0 0

Daty się nie kleją. Główny bohater mówi, że trafił na Adolfa w 1916, a wcześniej mówił, że spędził 4 lata w więzieniu jako jeniec. Czyli musiał by siedzieć w do roku 1920,
Zakładając, że złapali go w 1916. W akcie kapitulacji Niemiec z campiegne, jednym z pierwszych punktów było zwolnienie jeńców jednej i drugiej strony i w zasadzie do końca 1918 wszyscy zostali zwolnieni.

23:24, 24.05.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%