Miała być zielona rewolucja. Kieszonkowy park, plac zabaw, ławeczki w cieniu przyszłych drzew i nadzieja, że na Nowym Mieście coś się zmienia. I rzeczywiście – zmieniło się. Tylko że zamiast zieleni rośnie... góra śmieci. Zamiast oazą spokoju, podwórko przy ul. Paderewskiego zaczyna przypominać zapomniane zaplecze ze składowiskiem odpadów.
Miejsce, które miało łączyć ludzi. Dziś łączy ich frustracja.
Niecały miesiąc po otwarciu mieszkańcy już proszą media o pomoc. Bez zdjęć, bez nazwisk – bo boją się reakcji sąsiadów. Ale ich głos jest wyraźny: „To miało być dla nas, a wygląda gorzej niż wcześniej”.
Miliardy marzeń, miliony z budżetu
Przebudowa podwórka kosztowała 3 miliony złotych. To część szerszej miejskiej idei – parki kieszonkowe, więcej zieleni, mniej betonu. Brzmi pięknie. Tyle że życie to nie wizualizacja z folderu promocyjnego. Gdy kończą się konferencje prasowe i milkną flesze aparatów, zaczyna się codzienność. A codzienność przy ul. Paderewskiego pachnie… śmieciami.
Trzy pojemniki na odpady na kilkaset osób to jak plaster na otwarte złamanie. Efekt? Worki rosną na chodniku, stare meble leżą przy ławeczkach, a dzieci bawią się obok nielegalnego, rosnącego wysypiska.
– To nawet nie jest kwestia estetyki. To po prostu niebezpieczne i obrzydliwe – mówi jedna z mieszkanek.
Czy estetyka musi się kończyć na krawężniku?
Można zaprojektować piękne podwórko. Można zrobić je za miliony. Ale jeśli nie zadba się o system wywozu śmieci, edukację mieszkańców i codzienną kontrolę, to wszystkie szlachetne krzewy nie zasłonią problemu.
Władze miasta apelują o odpowiedzialność. Chcą przekazać mieszkańcom klucze do furtki, by mogli zamykać podwórko przed „obcymi”. Ale pytanie brzmi: czy to na pewno „obcy” zostawiają tam stare wersalki, kartony po telewizorach i zalegające worki z odpadami? A może to nie problem zewnętrzny, tylko wewnętrzna porażka tej wspólnoty?
Podwórko to nie showroom
Władze miasta chwalą się rewitalizacją, mówią o nowych chodnikach, zieleńcach, braku kanalizacji deszczowej w przeszłości. I to wszystko prawda. Ale estetyka, zieleń i architektura to tylko część tej opowieści. Druga część to relacje międzyludzkie, kultura współżycia, wspólna odpowiedzialność za przestrzeń.
Bo podwórko to nie showroom. To miejsce codziennych spotkań, przypadkowych rozmów, dziecięcych zabaw i… wyrzucania śmieci. Jeśli nie zaczniemy dbać o te przestrzenie na co dzień, a nie tylko w dniu otwarcia, to każda, nawet najlepiej zaprojektowana inwestycja, zamieni się w porażkę.
A może po prostu trzeba pogadać?
Być może rozwiązaniem nie są kolejne miliony, tylko spotkanie mieszkańców z przedstawicielami miasta, służb miejskich, rozmowa, edukacja, lepsze oznaczenia, więcej pojemników, monitoring? Może warto zapytać ludzi: czego potrzebujecie, byśmy razem to podwórko utrzymali?
Bo to nie urząd, nie projektant, nie radny będzie tu żył. Tylko mieszkańcy, sąsiedzi.
Jeśli ta społeczność nie nauczy się, jak dbać o wspólną przestrzeń – to każde podwórko zamieni się w śmietnik. I żadne miliony tego nie przykryją.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz