Od dwóch tygodni polsko-niemiecka granica znów stała się miejscem wzmożonego ruchu – nie tylko tego migracyjnego, ale także polityczno-medialnego. Z jednej strony mamy tysiące skontrolowanych osób, zatrzymanych cudzoziemców i konkretne decyzje wydane przez Straż Graniczną. Z drugiej – Roberta Bąkiewicza i jego "Ruch Obrony Granic", który – jak ujawnił dziennikarz "Gońca" – pojawia się na pograniczu głównie wtedy, gdy można coś nagrać, zrobić zdjęcie i wrzucić do sieci. Bo przecież w internecie wszystko wygląda na poważne.
Granica pod kontrolą – konkrety
Straż Graniczna, wspierana przez policję, Żandarmerię Wojskową, Wojska Obrony Terytorialnej i inne służby, prowadzi działania, które mają realne przełożenie na bezpieczeństwo obywateli. W ciągu zaledwie dwóch tygodni na odcinku nadzorowanym przez Nadodrzański Oddział SG skontrolowano prawie 48 tysięcy osób. Zatrzymano 46 cudzoziemców, głównie Afgańczyków, którzy próbowali nielegalnie przekroczyć granicę. Wjazdu odmówiono kolejnym 56 osobom – obywatelom m.in. Iraku, Syrii, Turcji czy Rosji.
To liczby, za którymi stoją konkretne działania: kontrole dokumentów, zabezpieczanie przejść, interwencje w trudnym terenie, czasem w nocy, czasem w deszczu. I to wszystko bez kamer, bez relacji live, bez okrzyków o "obronie Ojczyzny". Ot, codzienna, trudna służba.
Ruch Obrony Granic – teatrzyk z narodową flagą
Na drugim biegunie znajduje się Bąkiewicz i jego oddolny „ruch”. Z materiału opublikowanego przez Daniela Arciszewskiego, dziennikarza "Gońca" wynika jasno: Ruch Obrony Granic to projekt bardziej medialny niż operacyjny. Obecność na granicy ogranicza się głównie do robienia zdjęć i publikowania filmików. Brakuje konkretnych działań, brak współpracy ze służbami, brak czegokolwiek, co można by określić jako realne wsparcie dla bezpieczeństwa.
- Jak zaczniesz krzyczeć, że jesteś patriotą i zaśpiewasz "Jeszcze Polska nie zginęła", to będziesz miał 2 mln wyświetleń - mówi na nagraniu Bąkiewicz.
Z ustaleń reportera wynika, że członkowie formacji pojawiają się na granicy głównie wtedy, gdy mogą nagrać materiał na swoje media społecznościowe. W praktyce ich działania nie mają wpływu na realne zabezpieczanie granicy.
- Najważniejszy jest medialny przekaz. Nawet jak telefon wam nie działa, to udajecie, że nagrywacie, bo to też deprymuje drugą stronę. W razie czego od razu cały czas podkręcasz, krzyk tzw. lokowany jest bardzo ważny, przyjeżdża policja, krzyczycie "zostawcie mnie, ja bronię polskiej granicy" - brzmi polecenie.
To, co widzimy, to bardziej teatr niż troska. Granica staje się sceną, a kamera – najważniejszym narzędziem „obrońców”. Problem w tym, że kamera nie zatrzyma nielegalnego przekroczenia granicy. Nie sprawdzi dokumentów. Nie podejmie interwencji. Kamera za to potrafi wykreować mit.
Bezpieczeństwo to nie selfie z krzaków
W czasach, gdy bezpieczeństwo wewnętrzne państwa bywa wykorzystywane jako narzędzie polityczne, szczególnie ważne jest rozróżnienie między tym, co realne, a tym, co medialne. Prawdziwe działania na granicy nie potrzebują fleszy. Nie wymagają haseł krzyczanych do mikrofonu. Wymagają natomiast kompetencji, konsekwencji i profesjonalizmu.
Bąkiewicz i jego współpracownicy tego zaufania nie budują. Wręcz przeciwnie – rozmywają granicę między rzeczywistością a spektaklem, między służbą a autopromocją. A to niebezpieczne – bo obywatele powinni wiedzieć, kto naprawdę stoi na straży ich bezpieczeństwa, a kto tylko na straży swoich zasięgów w social mediach.
Reportaż Daniela Arciszewskiego "Granica fałszu"
źródło danych: Nadodrzański Oddział Straży Granicznej
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz