W nieczynnym, zalanym kamieniołomie w Zimniku (powiat jaworski) niedzielne popołudnie skończyło się tragedią. 45-latek z Legnicy, próbując wyjść po stromym brzegu, poślizgnął się, uderzył głową o skałę i wpadł do wody. Reanimacja nie pomogła. Policja pod nadzorem prokuratury wyjaśnia okoliczności, ale jedno wiemy na pewno: to miejsce – jak setki podobnych w regionie – nie wybacza błędów. I choć nie jest oficjalnym kąpieliskiem, latem przyciąga tłumy, również z Wałbrzycha. Wałbrzyszanie często wybierają Zimnik na „dziką” kąpiel — tym bardziej trzeba tam zachować szczególną ostrożność przy wchodzeniu i wychodzeniu z wody po śliskich półkach skalnych.
Nie ma tu ratowników, nie ma boi wyznaczających bezpieczną strefę, nie ma łatwego dojazdu dla służb. Jest za to złudne poczucie wakacyjnej beztroski. A statystyki są bezlitosne.
Liczby, które studzą emocje
Dolny Śląsk: od 1 kwietnia 2025 r. odnotowano 11 utonięć w województwie (dane z rządowej mapy zdarzeń aktualizowanej na bieżąco).
Polska: do 10–11 sierpnia Komenda Główna Policji odnotowała ok. 137 utonięć (wartość rośnie niemal codziennie).
Gdzie ginie się najczęściej? W skali kraju prym wiodą jeziora i „dzikie” akweny, a ogromna część tragedii dzieje się poza strzeżonymi kąpieliskami – to wnioski z tegorocznych zestawień i policyjnych apeli.
W ostatnich dniach Wrocław i okolice przeżyły serię utonięć – na Gliniankach, w stawie „Mała Cegielnia” oraz w Odrze. Policja mówi wprost: to w większości sytuacje, którym można było zapobiec, gdyby zrezygnować z brawury i wybierać miejsca z ratownikiem.
Zimnik: pocztówka z ryzykiem
Turkusowa woda, pionowe ściany kamienia, instagramowe kadry. A tuż pod taflą – nagłe uskoki dna, głazy, zimne „kieszenie” i zero asekuracji. Wspinanie się po mokrych półkach skalnych daje fałszywe poczucie kontroli. Jeden zły krok i człowiek znika pod wodą szybciej, niż zdąży krzyknąć. To nie straszenie – to opis mechanizmu, który w Zimniku powtarza się co kilka sezonów.
Dlaczego wciąż ryzykujemy?
Bo „przecież umiem pływać”. Bo „to tylko chwilka”. Bo „wszyscy tu wchodzą”. Tymczasem woda zabija po cichu i inaczej niż w filmach; zmęczenie, skurcz, szok termiczny czy uderzenie o skałę wyłączają z gry w sekundy. W dzikim akwenie nawet świadkowie często nie wiedzą, gdzie szukać topiącego się – a dojazd służb trwa zbyt długo. Stąd dramaty, które trafiają do dobowych raportów.
Minimum rozsądku, które ratuje życie
Tylko strzeżone kąpieliska. W „dzikich” miejscach nie masz boi, pomostu, asekuracji ani kogoś, kto natychmiast wezwie pomoc. To tam kumuluje się większość tragedii.
Tragedia w Zimniku wydarzyła się 10 sierpnia 2025 r. po godzinie 18.00, w upalny weekend, kiedy tłum łatwo zamienia czujność na nonszalancję. Niech ten tekst będzie „zimnym prysznicem” przed kolejnym wyjazdem nad wodę – zwłaszcza do miejsc tak zdradliwych jak zalane kamieniołomy.
Wypoczywajmy pięknie. Ale mądrze. Bo turkus na zdjęciu nie jest wart czarnej wstążki na ubraniach członków rodziny.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz