W Wałbrzychu mogło dojść do dramatu, którego finał byłby tragiczny. W poniedziałkowy wieczór na dachu jednego z dziesięciopiętrowców w Podzamczu stał 37-letni mężczyzna. Płakał i mówił, że jego problemy są nie do udźwignięcia. To był moment, w którym jeden krok w przód mógł zakończyć jego życie.
Policjanci zamiast anonimowych przechodniów
Na szczęście mieszkańcy nie odwrócili wzroku. Wezwali pomoc, a na miejsce przyjechali dzielnicowi – sierż. szt. Piotr Paduch i st. sierż. Mateusz Małeczek. To oni wspięli się na dach i podjęli rozmowę z mężczyzną. Bez rozkazów, bez przymusu – po prostu byli obok, wysłuchali, okazali wsparcie. Dzięki temu 37-latek zszedł z krawędzi, a później trafił pod opiekę lekarzy.
To pokazuje, że czasem ratunek to nie skomplikowana operacja, ale zwykłe słowa i obecność drugiego człowieka.
Kryzys nie wybiera
Każdy może znaleźć się w podobnym punkcie. Wystarczy splot problemów rodzinnych, zawodowych czy zdrowotnych, by poczuć się bezradnym. I to nie jest wstyd. Ważne, by nie zostać samemu – bo samotność potrafi być najgorszym doradcą.
Nieprzypadkowo psychologowie podkreślają, że rozmowa to pierwszy krok do powstrzymania tragedii. Jeden telefon, jedno zaufane ucho, może być różnicą między życiem a śmiercią.
Pamiętaj: są ludzie, którzy wysłuchają
Dla osób w kryzysie dostępne są bezpłatne numery, pod które można zadzwonić anonimowo i otrzymać wsparcie:
Nie odwracaj głowy
Historia z Podzamcza skończyła się dobrze, bo ktoś zareagował. To lekcja dla nas wszystkich – nie wolno pozostawać obojętnym. Gdy widzimy kogoś „na krawędzi”, reagujmy. Telefon na policję czy rozmowa z osobą w kryzysie może być ratunkiem.
Bo życie – nawet jeśli dziś wydaje się ciężarem – zawsze warte jest tego, by dać mu jeszcze jedną szansę.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz