Kiedy opublikowaliśmy materiał „Mo-Bruk: Nieusuwalna azbestowa bomba w sercu Wałbrzycha”, tego samego dnia na portalu bankier.pl pojawił się oficjalny raport firmy Mo-Bruk. Informował on, że 1 lipca 2025 r. Naczelny Sąd Administracyjny ogłosi wyroki, które określą ostateczną wysokość tzw. „opłat podwyższonych” – czyli kar za nielegalne składowanie odpadów, w tym niebezpiecznych materiałów zawierających azbest, na terenie składowiska przy ul. Górniczej w Wałbrzychu.
Już dziś wiemy, że za 2015 rok kara wynosi 5,8 mln zł, a za 2017 rok – aż 19 mln zł. To razem 25 mln zł, ale pełna kwota (z odsetkami) będzie zapewne wynosić kilkadziesiąt milionów złotych. I tutaj trzeba postawić fundamentalne pytanie:
Czy te pieniądze w ogóle wrócą do Wałbrzycha, aby zneutralizować zagrożenie, jakie zostawił po sobie Mo-Bruk?
To nie jest kwestia formalności – to kwestia życia i zdrowia
Można by powiedzieć: „firma zamyka wałbrzyski oddział, przenosi działalność do Kars, niech sobie idzie – krzyż na drogę!”. Ale to byłoby równie naiwne, jak pozwolenie komuś, kto wybił nam w domu okna, wylał benzynę na podłogę i uciekł, żeby bezkarnie machnąć ręką na zgliszcza.
Sprawa Mo-Bruku nie dotyczy bowiem tylko uporządkowania składowiska. Chodzi o trwałe skażenie terenu, które – jak stwierdził NSA – ma „charakter nieusuwalny”. Nawet jeśli dziś zamkniemy bramę zakładu i postawimy na nim kłódkę, zagrożenie dla mieszkańców Wałbrzycha nie znika. Ono tam jest. Ono tyka.
Miliony dla Wałbrzycha czy dla anonimowego funduszu?
Zgodnie z przepisami, opłaty podwyższone trafiają do funduszy ochrony środowiska zarządzanych przez urzędy marszałkowskie. To oznacza, że te miliony mogą po prostu rozpłynąć się w szerokim strumieniu pieniędzy, który niekoniecznie popłynie z powrotem do Wałbrzycha. Tymczasem zdrowy rozsądek i poczucie sprawiedliwości podpowiadają coś innego: te pieniądze powinny zostać w całości przeznaczone na rozbrojenie bomby ekologicznej, która znajduje się w centrum miasta.
Jeśli dziś urzędnicy odłożą temat „na później”, a firma będzie się ociągać z działaniami, ryzykujemy nie tylko degradację środowiska, ale przede wszystkim zdrowie mieszkańców.
Czy Mo-Bruk ma środki na naprawienie szkód?
W komunikacie prasowym z 24 kwietnia 2025 r. prezes Mo-Bruk, Henryk Siodmok, z dumą ogłaszał, że rok 2024 był rekordowy dla spółki – zakończono inwestycje o wartości 140 mln zł w modernizację spalarni w Karsach, a kolejne projekty (łącznie 230 mln zł) są na finiszu. Przychody? 283,9 mln zł – o blisko 20% wyższe niż rok wcześniej.
Krótko mówiąc: pieniędzy nie brakuje. Pytanie tylko, czy spółka jest gotowa je przeznaczyć na usunięcie odpadów azbestowych, komunalnych, filtrów olejowych i innych materiałów, które niezgodnie z dokumentami składowała w Wałbrzychu.
Wysłaliśmy do firmy pytania:
Czekamy na odpowiedzi. Ale wałbrzyszanie nie mogą czekać.
Nie ma czasu na przepychanki proceduralne
W teorii można mówić: poczekajmy na decyzję sądu, poczekajmy na zabezpieczenia finansowe, poczekajmy, aż firma „się ogarnie”. W praktyce oznacza to jednak, że zagrożenie, które dziś istnieje, pozostanie nieruszone przez kolejne miesiące, a może lata.
To jest moment, w którym mieszkańcy mają prawo domagać się natychmiastowego działania.
Wałbrzych nie może zostać sam
Ta historia nie kończy się wraz z zamknięciem oddziału Mo-Bruk w Wałbrzychu. Nie kończy się 1 lipca, kiedy poznamy wysokość opłaty podwyższonej. Ona kończy się dopiero wtedy, kiedy z terenu przy ul. Górniczej zniknie ostatni niebezpieczny odpad, kiedy składowisko zostanie skutecznie zrekultywowane, a mieszkańcy Wałbrzycha będą mogli spokojnie spać, nie martwiąc się, że żyją obok ekologicznej bomby.
Nie ma już czasu na procedury, odwlekanie i wymówki. Teraz jest czas na działanie. Wałbrzych czeka. I patrzy.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz