Wałbrzych stawia na autobusy wodorowe. Kopalnia Ogorzelec testuje elektryczne ciągniki siodłowe. Oba miejsca leżą w terenie, który nie wybacza – strome podjazdy, długie zjazdy, realne obciążenia. I oba sprawdzają w praktyce, czy zeroemisyjny transport ma sens poza folderami reklamowymi. Pytanie jest jedno: co lepiej radzi sobie w górach – prąd z baterii czy wodór z ogniwa paliwowego?
Ogorzelec: elektryczne kolosy pod górkę
Cisza. To pierwsze, co zwraca uwagę, gdy 40-tonowa ciężarówka rusza spod kopalni amfibolitu w Ogorzelcu. Zamiast klekotu diesla – szum opon. Kopalnia sprawdza, czy elektryczne ciągniki siodłowe poradzą sobie na trasie Ogorzelec–Kamienna Góra: krótkiej, stromej i bez taryfy ulgowej.
– To nie jest pokazówka. Interesuje nas realne zużycie energii, zachowanie pojazdów na podjazdach i zjazdach oraz wpływ na infrastrukturę – mówi Andrzej Kręcichwost, prezes kopalni. – Kruszywa bluetoothem nie wyślemy, ale możemy przynajmniej przestać je wozić w hałasie.

Pierwsze wnioski są konkretne. Elektryki mają wysoki moment obrotowy (ok. 490 KM) i rekuperację, czyli odzyskiwanie energii na zjazdach – w górach to realna przewaga. Minusy? Masa. Same baterie potrafią dodać nawet dwie tony względem diesla. Do tego czas ładowania, który wymusza planowanie – w Ogorzelcu stawiają na noc, gdy prąd jest tańszy.
– To też zmiana stylu jazdy. Kierowców trzeba szkolić, bo tu gazem pracuje się inaczej – przyznaje Kręcichwost. – A księgowa? Liczy wszystko bez sentymentów.
Decyzji o stałej wymianie floty jeszcze nie ma, ale testy pokazują jedno: w krótkich, górskich trasach elektryk daje radę.

Wałbrzych: autobusy na wodór w codziennej pracy
Kilkadziesiąt kilometrów dalej Wałbrzych już wozi mieszkańców autobusami wodorowymi. Pojazdy kursują po całym mieście – także tam, gdzie ulice wspinają się pod ostre kąty. Tankowanie trwa około 10 minut, a zasięg sięga 350 km, czyli pełna dniówka na jednym „nabiciu” H₂.
– Wodór, choć nie bez przeszkód, staje się coraz ważniejszym, niezależnym źródłem energii. W niestabilnych czasach to ma kolosalne znaczenie – podkreśla Roman Szełemej prezydent Wałbrzycha.

Technologia ma swoje atuty: krótkie tankowanie, mniejsza masa niż w autobusach bateryjnych, stabilny zasięg. Jest też haczyk – koszt. Zakup pojazdów i cena wodoru wciąż są wysokie. Ale w ruchu miejskim liczy się regularność i czas, a tu wodór wygrywa.
Kierowcy chwalą dynamikę i ciszę. Mieszkańcy – brak spalin na przystankach. To nie wizja przyszłości, tylko codzienność na wałbrzyskich ulicach.

Wniosek? Dla przemysłu i lokalnej logistyki w górach – elektryki są dziś bardziej praktyczne. Dla komunikacji miejskiej i tras, gdzie liczy się ciągłość pracy – wodór pokazuje pazur.
Co dalej?
Obie technologie mają sens i nie muszą ze sobą walczyć. Prąd sprawdzi się w kopalniach, logistyce regionalnej i przewozach „od bazy do bazy”. Wodór potrzebuje jeszcze infrastruktury i wsparcia, ale tam, gdzie czas to pieniądz – już dziś działa.
Jedno jest pewne: w terenie takim jak Wałbrzych i okolice bezemisyjność nie jest fanaberią. To realna odpowiedź na hałas, smog i koszty zdrowotne. A testy w Ogorzelcu i Wałbrzychu pokazują, że zamiast czekać na gotowe recepty z Zachodu, lepiej sprawdzić wszystko na własnych, górskich warunkach.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz