W Wałbrzychu aplikacja wskazuje miejsca schronienia głównie w kilku wybranych rejonach. Na Podzamczu – dzielnicy liczącej około 20 tysięcy mieszkańców – są dwa punkty schronienia. Dwa. Reszta może mieć nadzieję, że zdąży albo że akurat nie będzie potrzeby.
Najwięcej adresów pojawia się na Piaskowej Górze: Ogrodowa 5a i 5b, Wyszyńskiego 2, Krasińskiego 38, Broniewskiego 65a i 65c, Odlewnicza 6 i 8. Lista wygląda solidnie, dopóki nie zadasz prostego pytania: ile osób faktycznie się tam zmieści i czy te miejsca będą dostępne wtedy, gdy naprawdę będą potrzebne? Na Starym Zdroju aplikacja wskazuje trzy punkty przy Armii Krajowej (23, 34 i 46).I jeszcze są w Szczawnie-Zdroju (sześć adresów przy Baczyńskiego). Ale mieszkańcy Szczawna z pewnością dobiegną tam wcześniej. I to właściwie wszystko.
Reszta miasta? Biała plama
Są jednak dzielnice, które na mapie po prostu… znikają. Śródmieście, Podgórze, Biały Kamień, Nowe Miasto – miejsca gęsto zabudowane, z piwnicami, z historyczną infrastrukturą podziemną – nie mają wyznaczonych żadnych punktów schronienia. Ani jednego.
Co więcej, zniknęły także lokalizacje wcześniej funkcjonujące w oficjalnych zestawieniach, jak choćby schrony na Osiedlu Górniczym przy Rusinowej. Jeszcze niedawno obecne w narracji o ochronie ludności, dziś w aplikacji nie istnieją. Bez wyjaśnienia, bez komentarza, bez komunikatu: „dlaczego”.
Mapa milczy. A milczenie w takich sprawach jest głośniejsze niż komunikat.
Teoria kontra praktyka
Problem nie polega na samej aplikacji. Ona robi dokładnie to, co ma robić: pokazuje stan istniejący. I właśnie dlatego jest tak niewygodna. Bo odsłania fakt, że system schronień nie nadąża ani za liczbą mieszkańców, ani za geografią kraju i miasta. W teorii biegniesz do najbliższego punktu. W praktyce biegniesz 600–800 metrów, żeby dowiedzieć się, że:
Wtedy pojawia się myśl, której żadna aplikacja nie przewidziała: czy to w ogóle ma sens?
Mapa nie może być martwym dokumentem
Jeśli mapa schronień ma mieć jakąkolwiek wartość, musi rozwijać się dynamicznie razem z realnymi inwestycjami: adaptacją piwnic, tworzeniem nowych ukryć, oznaczaniem przestrzeni, które faktycznie mogą ochronić ludzi, a nie tylko ładnie wyglądać w systemie. Inaczej ta mapa stanie się czymś w rodzaju cyfrowego placebo. Da złudne poczucie bezpieczeństwa, które w momencie realnego zagrożenia rozsypie się szybciej niż sieć komórkowa w kryzysie.
Bo jeżeli w chwili próby różnica sprowadza się do wyboru między biegiem 800 metrów do miejsca, w którym i tak nie ma miejsca, a zapaleniem ostatniego papierosa, to nie mówimy już o ochronie ludności. Mówimy o symulacji ochrony.
A w symulacjach, jak wiadomo, nikt jeszcze się naprawdę nie schronił.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz