18 lutego 2025 r. zmarł polski historyk, dziennikarz i działacz społeczny Marian Turski. W swojej bogatej biografii miał także wątek wałbrzyski, o którym przypomniała dziennikarka i pisarka Agnieszka Dobkiewicz.
Marian Turski wygłosił w styczniu 2020 r. historyczne przemówienie z okazji 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Jego słowa będą cytowane jeszcze długo w kontekście holokaustu, zwłaszcza fragmenty o Auschwitz, które „nie spadło z nieba” oraz 11. przykazaniu "Nie bądź obojętnym".
Największe piętno w jego życiu odcisnęły bolesne wydarzenia z czasów II wojny światowej, kiedy więziony był w łodzkim gettcie, a następnie KL Auschwitz-Birkenau.
- Nie będę wam opowiadał o moich cierpieniach, o tym, jak kończyłem wojnę, ważąc 32 kilo, i o tym, co najgorsze, o tragedii rozstania z najbliższymi, kiedy po selekcji widzisz ich po drugiej stronie placu i przeczuwasz, co ich czeka, ani o moich dwóch marszach śmierci... - mówił do zgromadzonych podczas 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz.
Warto jednak przypomnieć o tym, co działo się później, ponieważ los zaprowadził Mariana Turskiego na ziemię wałbrzyską, o czym przypomina dziennikarka i pisarka Agnieszka Dobkiewicz, która miała okazję porozmawiać z Turskim podczas prac nad swoją książką "Dziewczyny z Gross-Rosen".
- Nie każdy wie, ale Marian Turski miał dolnośląski etap w swoim życiu. Trafił po wyjściu z obozu do Mieroszowa. Tutaj w szpitalu dyrektorem został dopiero co Arnold Mostowicz, szwagier Halinki Elczewskiej (bohaterka książki Dziewczyny z Gross-Rosen - przyp. red) i były więzień AL Riese, grossroseńskiego kompleksu w Górach Sowich. Mostowicza do Mieroszowa przywiozły z Głuszycy właśnie Halinka i jej siostra, a żona Arnolda - Jadzia. Obie były więźniarkami pobliskiej filii KL Gross-Rosen - FAL Halbstadt, mieszczącej się po czeskiej stronie granicy. Po wyzwoleniu świadomie wróciły do Polski, a Halinka została wiceburmistrzynią Mieroszowa - mówi Agnieszka Dobkiewicz.
Był to szczególnie trudny czas, ponieważ z jednej strony wojna się skończyła, ale trauma związana z pobytem w obozie nie pozwalała na normalnie żyć ocalonym z holokaustu. W jaki sposób Marian Turski uporał się z tym problemem?
- Marian Turski w Mieroszowie najpierw się leczył po przeżyciach Holocaustu. Mówił, że uratowało go to, że stracił pamięć i zapomniał, co się działo. Gdy stanął na nogi, zaczął tworzyć tu struktury Związku Walki Młodych. Wierzył, że powstaje nowa Polska - ludowa, socjalistyczna, proletariacka i chciał się w to angażować. Szło mu tak dobrze, że zrobiono go szefem struktur powiatowych ZWM w Wałbrzychu. Mówił o tym otwarcie. Także o tym, że gdy patrzy na ten czas z oddali, nie ma się czym chwalić. Ale wtedy wierzył w to, co robił - wspomina Agnieszka Dobkiewicz.
Jak dalej potoczyły się losy Mariana Turskiego? Choć wątek ziemi wałbrzyskiej nie trwał długo, to jednak jego historia nadal była blisko związana z Dolnym Śląskiem.
- Razem z Halinką, Jadzią i jej mężem Arnoldem w 1946 roku wyjechali z Mieroszowa do Wrocławia. Marian Turski studiował prawo na Uniwersytecie Wrocławskim i aktywnie działał w strukturach PZPR. Współpracował też z Trybuną Dolnośląską.
Z czasem coraz mniej chętnie wracał do tych chwil. A może po prostu wspomnienia z getta w Łodzi i KL Auschwitz były istotniejsze, bardziej bolesne i ważniejsze do przekazania światu. Pięć lat temu, powtarzając po Romanie Kencie, swoim przyjacielu, więźniu AL Riese powiedział całemu światu dobitnie: "Po jedenaste -nie bądź obojętny". Taką spuściznę nam zostawił. Co z nią zrobimy? Do widzenia panie Marianie - podsumowuje Agnieszka Dobkiewicz.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz